poniedziałek, 20 października 2014

L jak List.

A kiedy przychodzi chłodny, jesienny wieczór. Kiedy deszcz o parapet melodię wystukuje. Kiedy skarpety na stopach cieplejsze się stają niż zwykle, a kawa smakuje zanim spróbować zdążę. Wtedy kiedy cisza nie martwi a ukojenie daje. Wtedy to właśnie sięgam po wspomnienia. A nawet kosz ich cały. Choć to przecież namiastka zaledwie, bo w rodzinnym domu cały ich karton, cała ta historia swój obfity początek ma.


 

Tak. Przekonuje mnie doba internetu. Już tak. Przekonuje mnie szybkość z jaką możemy się ze sobą komunikować. To, że wystarczy jedną stronę otworzyć by posłać komuś wieści. Doceniam formę smsów jako bieżący kontakt. Że teraz mogę być z najbliższymi w tym samym czasie, a nie o dni kilka do tyłu. Że wystarczy jeden telefon a o to jedno zmartwienie lżejsza jestem gdy wypłakać się mogę. Ale wiem też, że przeżyłam w swoim życiu przepiękną przygodę. Kiedy kartkę papieru brałam i na niej swoje myśli kreśliłam, czasem łzą okraszone, czasem niewyraźne, bo w pośpiechu, wielokrotnie wzruszeniem wypełnione. Te pierwsze o wszystkim i o niczym. O imprezach, chłopaku fajnym i koleżance co zdradziła. Późniejsze o ważnych wyborach, studiach i szukaniu szczęścia tam gdzie z pozoru go nie ma. O ludziach ważnych i ważniejszych. O tych co przychodzili i odchodzili. O błędach, których naprawić się nie da. O śmierci i narodzinach. W nich cała historia moja.



Jak dziś pamiętam to uczucie, kiedy ze szkoły wracałam i nadzieję miałam, że znów znajdę w skrzynce list, którego okruchy już na schodach zostawię, w pośpiechu kopertę rozrywając. Czasem pustka zawodziła a czasem to szczęście Tata przynosił i z tylnej kieszeni w spodniach białą kopertę wyjmował. A Mama znowu, że tylko listy i listy a przecież nauki tyle. A ja z nimi w książce z polskiego się chowałam, w zeszycie z matematyki dwa słowa odpisałam, w łóżku przed zaśnięciem i na lekcji czasem. A w drodze z treningu do skrzynki wrzucałam obliczając kiedy dojdzie i kiedy odpowiedzi spodziewać się mogę. Przychodziły codziennie, kilka razy w tygodniu, z czasem kilka w miesiącu. Dziś liczy się po prostu to, że nadal są.

Bo to swoją magię ma. Rodzaj emocji, której z niczym porównać się nie da. Bo choć każdy mail, każdy sms, każda wiadomość cieszy ogromnie, to kartki pismem odręcznym wypełnionej, zastąpić niczym się nie da. Tego oczekiwania, żadne inne oczekiwanie zastąpić nie może. Więc może kiedyś usiądę z Nią w taki jeden z jesiennych, deszczowych wieczorów i o swojej przygodzie opowiem. O magii i podekscytowaniu. I choć wiem, że z czasem konkurencja coraz większa będzie, to może i Ona kiedyś pod jakimś zeszytem swój pierwszy list schowa. A może wieczorem mi o nim opowie. A może też za chwil kilka pierwszą kartkę świąteczną zrobimy i do koperty włożymy. A ja z radością pokażę gdzie znaczek nakleić i podsadzę by do skrzynki wrzuciła. Może tak, Jej mała, wielka przygoda się zacznie, wartości pełna tak cennej, że słowo żadne nie odda. 

4 komentarze:

  1. A na stemplu moje miasto... :)
    Też mam swoją kupkę listów z przeszłości, ale o wiele skromniejszą od Twojego kosza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaaaak =)
      Mój kosz to 1/4 listów wszystkich, które posiadam, a część z nich już spalona.

      Usuń
  2. widzę,że jestem częścią tego posta :D cieszy mnie to niesamowicie i łza się w oku kręci,że to już tyle lat,a na znaczeniu to wciąż nie traci.,. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, absolutnie Jesteś bardzo istotną częścią tego posta, jedyną, wyjątkową i niezastąpioną.
      To chyba ponad 10 lat =)

      Usuń